Witam.
Wraz z dziewczyną wynająłem mieszkanie. po 5 dniach od wprowadzenia w małej łazience en suite wybuchł pożar - wedle ustaleń spięcie w instalacji elektrycznej (nagrzewnica powietrza). Niesprawność tego urządzenia była zgłoszona i miał tego pechowego dnia przyjść pan mechanik to naprawić.
Po pożarze okazało się że w mieszkaniu nie było wogóle czujki dymu. Alarm zaczął wyć jak dym wylazł na klatkę schodową. Nasz ,,dobytek" jeśli nie spłonął to od gęstego tłustego dymu w większości nadawał się do kosza....
W agencji od której wynajmowaliśmy na ich wniosek złożyliśmy listę rzeczy zniszczonych które zostały dopisane do zniszczeń w mieszkaniu. Wtedy w agencji oczywiste było że należy nam się zwrot za rzeczy z tej listy..... wszystko co składaliśmy i podpisywaliśmy było oczywiste......
Po pewnym czasie jednak okazuje się że nagle taka sytuacja że my chcemy jakieś odszkodowanie to coś nienormalnego i nikt o czymś takim nie słyszał...... krótko mówiąc każdy się a nas wypiął, agencja i właściciel mieszkania.
Czy ktoś ma pojecie na jakim gruncie stoimy?
Czy takie dopisywanie do listy rzeczy zniszczonych to powszechna praktyka?
Czy jest sens walczyć sądownie?
Pozdrawiam.
Piotruś Niedopałek