Witam. Mój problem dotyczy kupna samochodu a właściwie jego stanu. Opiszę może krótko na początek czego dokładnie sprawa dotyczy.
30 września 2010 roku kupiłem samochód ( rocznik 95 ). Rocznik 95, zapłaciłem za niego 8700zł. Może to i nie wiele ale dla mnie - 20 letniego studenta to naprawdę sporo, zwłaszcza że zaciągnąłem kredyt żeby kupić ten wóz. Przed oględzinami zrobiłem krótki wywiad telefoniczny odnośnie stanu tego samochodu ( notatki z tej rozmowy mam do dziś na komputerze, z datą zrobienia ). Jako że samochód wydawał się w miarę pewny pojechałem go obejrzeć.
Jako że ja się na tym za dobrze nie znam zabrałem ze sobą swojego kolegę który już jakieś pojęcie na temat samochodu ma (przy okazji przejechała się z nami również jego dziewczyna). Po oględzinach samochodu zabraliśmy go do stacji diagnostycznej ( zaproponowanej niestety przez sprzedającego ) gdzie stwierdzono że samochód jest generalnie ok. Tak więc dobiliśmy targu, sprzedający opuścił nieco cenę na zrobienie kilku przysłowiowych pierdół. I tu zaczęły się moje problemy...
Po dotarciu do domu ( ok 300km drogi ) okazało się że w trasie zniknął mi gdzieś olej. Następnego dnia z samego rana zadzwoniłem do sprzedającego i poinformowałem go o tym fakcie. Na wszelki wypadek tą i każdą następną rozmowę postanowiłem nagrywać żeby później mieć jakieś zabezpieczenie. Sprzedawca ( swoją drogą młody chłopak ) powiedział żebym sprawdził co i jak i dał mu znać to się dogadamy co z tym robić. Tak więc zrobiłem, byłem u 2 mechaników a następnie w ASO i okazało się że silnik jest znacznie wyeksploatowany i przebieg 180 000 to zwyczajna ściema. Poinformowałem o tym sprzedającego który specjalnie nie chciał w to uwierzyć. Umówiłem się ze sprzedającym że zrobię 1000km i sprawdzę ile spala oleju a sprzedawca zapłaci mi za remont silnika jeżeli będzie on konieczny. W międzyczasie naprawiłem aparat zapłonowy (550zł z robotą) bo sprzedawca nie raczył mnie poinformować przy zakupie o problemach z odpaleniem. I teraz zaczęły się schody...
Po przejechaniu tego 1000km okazało się że silnik koniecznie wymaga remontu bo spala i gubi ok 0,5 litra oleju na 300 (!) km. Jednak od 3 tygodni nie mogę dodzwonić się do sprzedającego. Jako że ze 20 razy nie odebrał połączenia śmiem twierdzić że zwyczajnie mnie zlał ( jednego wieczoru odebrał na 5 sek po czym się rozłączył ). Doszedłem do wniosku że koleś po prostu mnie oszukał i chcę mu zwrócić samochód ( na podstawie Art. 556
KC ).
Moje pytanie brzmi: jak to zrobić ? Ojciec mi doradził żebym napisał list polecony o odstąpieniu od umowy i zagroził oddaniem sprawy do sądu. Później znalazłem to samo w innym temacie na forum prawnym.
Czy to że w umowie ( wyciętej z gazety swoją drogą ) jest pkt mówiący że 'kupujący oświadcza że stan techniczny pojazdu jest mu znany i z tego tytułu nie będzie rościł żadnych pretensji do sprzedającego' jest wiążący? Nie da się stwierdzić uszkodzenia silnika bez przejechania nim kilkuset km, poza tym prawdopodobnie samochód był 'przygotowany' pod sprzedaż.
Kolejnym smaczkiem w sprawie jest to że cena na umowie opiewa na 2500 zł. Sprzedawca stwierdził żeby tak napisać bo dla mnie to nic nie znaczy a on zapłaci mniejszy podatek. Zapłaciłem mu jednak 8700 tak więc czy nie jest to jakieś przestępstwo finansowe ? Jeżeli tak to co mu za nie grozi ( i ewentualnie mnie również ) ?
Proszę o pomoc w sprawie, z góry dziękuję. Pozdrawiam !