Początkujący | poszkodowana w wypadku - nieprawdziwe zeznania "drugiej" strony i umorzenie
Witam Wszystkich.
Kilka słów wstępu. Moja małżonka została "zdjęta" z przejścia dla pieszych (jechała na rolkach). Przez ulicę przebiegało przejście wraz ze ścieżką rowerową. Ona miała zielone światło. Widząc zbliżające się auto przekonana była, że się ono zatrzyma, ponieważ prowadząca je pani patrzyła się na nią. Nic bardziej mylnego. Pani wjechała w nią powodując jej upadek na ulicę. Nie zatrzymując się kobieta odjechała kilkadziesiąt metrów, po czym zatrzymała się i przez opuszczone okno wykrzyczała do żony: "gówniaro, porysowałaś mi auto" i odjechała (generalnie, jak się okazało, to sprawczyni jest młodsza od mojej żony, a w momencie wydarzenia miała prawo jazdy kilka miesięcy).
Ja jechałem na rowerze wraz z kilkuletnim synem kilkadziesiąt metrów dalej i jak dojechałem zobaczyłem tylko żonę siedzącą na ziemi, już poza przejściem. Niestety, nie zatrzymałem żadnego świadka.
Żona zapamiętała tylko auto z powodu charakterystycznych oznaczeń (auto zastępcze z warsztatu powypadkowego). Podjechaliśmy w miejsce, gdzie odjechał samochód (parking nadmorski w Gdyni), gdzie auto stało pod restauracją. Zadzwoniłem do warsztatu i dowiedziałam się, że faktycznie takie auto zostało od nich pożyczone. Pracownik zadzwonił do wypożyczającego i okazało się, że był to mężczyzna, który po konsultacji z żoną (która akurat była w „posiadaniu” auta potwierdził, że taka sytuacja miała miejsce, jednakże ŻONA JEST NIEWINNA, BO MIAŁA ZIELONĄ STRZAŁKĘ).
Żadnego przepraszam, żadnej skruchy, po prostu „spadaj śmieciu”.
Stwierdziliśmy, że nie można pozwolić, aby takie postępowanie uszło płazem, a że żonę dość mocno rozbolała głowa udaliśmy się na pogotowie (w auto uderzyła „z główki”, a nie miała kasku). Na pogotowiu zrobiono prześwietlenie, wyszły jakieś sprawy ze skręceniem, nieważne, bo nie o to chodzi. Zgłosiliśmy się następnego dnia na policję w Gdyni ( taka „obywatelska” próba uświadomienia pewnej siebie „kierowczyni”, że zielona strzałka nie pozwala na wjazd na przejście).
Żona złożyła zeznania, „machina ruszyła” i czekaliśmy na odpowiedź.
Ta przyszła kilka dni temu i szczerze mówiąc totalnie nas zaskoczyła.
Jako, że nie ma niestety monitoringu w tym miejscu to wrażenie mamy, że braliśmy udział w dwóch kompletnie innych wydarzeniach. Zeznania sprawczyni mówią, że oczywiście upewniła się ona zatrzymując przed zieloną strzałką, następnie ostrożnie wjechała na przejście i zatrzymała przed ulicą dla upewnienia się, czy ma wolne miejsce, a w tym czasie „możliwe”, że odrobinę wystawała autem na przejście. Tu dodaje, że zobaczyła szybko jadącą kobietę w kołnierzu ortopedycznym pod apaszką (sic!), która stwarzała wrażenie, że nie potrafi się zatrzymać (żona przejechała parę maratonów rolkowych w Gdańsku), która celowo w nią wjechała, a następnie KATEGORYCZNIE odmówiła wezwania karetki. Dodatkowo akurat jej znajoma jechała za nią (przypadkiem, serio) i widziała cała sytuację. Ręce i gacie opadają na taką bezczelność.
Reszta to zdaje się jakaś obrona przed ewentualnym odszkodowaniem, bo wyciągnięte papiery z naszej przychodni sprzed wypadku (żona miała problemy z odcinkiem lędźwiowym i jakieś podejrzenie przepukliny). Oczywiście koleżanka wszystko potwierdza, a z papierów wynika, że żona generalnie to furiatka atakująca auta na przejściu. Szczytem jest materiał dowodowy przedstawiony ze strony sprawczyni – są to zdjęcia odbitych rąk na tylnej klapie samochodu w kilka dni po zdarzeniu – takie łapki na kurzu, naprawdę. Zeznania pracownika wynajmującego samochód, a śmiejącego się z wygłaszanej przez wynajmującego kwestii o tym, że „żona mogła jechać, bo miała zieloną strzałkę” w ogóle nie występują w zeznaniach. Cała wymiana telefonów jest pominięta.
Tak więc „słowo przeciwko słowu”, z tym że ja nie zgłosiłem świadków więc jestem ostatni frajer, tak w skrócie.
I tu moje pytanie – mamy czas do poniedziałku włącznie na złożenie odwołania do Prokuratury.
Pomyśleliśmy – trudno. Takie życie, że się małpa wyślizga. Jednak znajomy zwrócił nam uwagę, że jeśli tak to zostawimy, to może „gwiazda” za jakiś czas dojdzie do wniosku, że przez „pomówienie” naruszyliśmy jej dobre imię i sama postanowi pozwać żonę ?
Czy może ktoś z Szanownych Koleżanek i Kolegów podpowiedzieć, z jakimi kosztami wiąże się takie odwołanie i czym to pachnie? Czy musimy powoływać biegłych (tanio nie jest), zakładać sprawę itp. ?
Pogodziłem się już z myślą, że nie zawsze dobro zwycięża , ale zastanawiam się czym się może skończyć cała sprawa.
Z perspektywy wiem już, że żona powinna leżeć na glebie do przyjazdu karetki, ale proszę się nie skupiać na tym aspekcie.
Czy należy sie odwołać do Prokuratury i czy to cokolwiek zmieni?
Ile to kosztuje, bo nic nie zarobię, a środki mam mocno ograniczone?
Czy mogę po prostu przedstawić jeszcze raz swoją wersję "ad acta" licząc, ze jeśli kiedyś sprawa zostanie "wyciągnięta" to ktoś przeczyta, że nie zgadzaliśmy się z linią Prokuratury/ sprawcy?
dziękuję
|