Witajcie,
Proszę o pomoc i rozjaśnienie trochę sytuacji.
Sprawa przedstawia się następująco. W marcu 2012 pani X, po kolejnej awanturze domowej założyła na policji niebieską kartę swemu mężowi, który tym razem nie dość, że pastwił się nad nią psychicznie to swoją agresję przelał również na malutkie dzieci.
W pierwszym tygodniu kwietnia do domu przyszedł dzielnicowy - procedura niebieskiej karty. Po kilku dniach pan X założył również niebieską kartę swojej żonie - dodatkowo złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa - art. 207 par. 1
KK. (znęcanie się psychiczne i fizyczne).
Po kilku tygodniach zawiadomienie wycofał - wycofał zeznania, pracownikom mops prowadzącym niebieską kartę złożył pisemne oświadczenie o tym, że żadnej przemocy ze strony pani X w stosunku do niego nie było, że zawiadomienie złożył za namową swego prawnika.
Sprawa została umorzona na policji, a prokuratura rejonowa zatwierdziła owo umorzenie. Pani X nie została przesłuchana nawet w roli świadka. Nie wie co jest jej zrzucane, jakie "dowody" przedstwiał pan X. Nigdy nie miała wglądu do akt sprawy - nie była stroną, nie mogła się do niczego odnieść.
Jednocześnie, jak okazało się później, pan X miał romans - kiedy sprawa wyszła na jaw wycofał właśnie zawiadomienie z policji/prokuratury. Jednocześnie przystał na rozwód ze swojej winy.
Odbyła się rozprawa rozwodowa - pan X został uznany za wyłącznie winnego rozpadu małżeństwa. Ani podczas rozprawy, ani w żadnym z pism okołoprocesowych nie powoływał się na owo zawiadomienie i fakt rzekomego znęcania się nad nim. Wina pana X oparta została na zdradzie. Fakt przemocy wobec pani X rozmył się - nie powoływała się ona na założoną przez siebie niebieską kartę - ona nie składała zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa - brak dowodów, słowo przeciw słowu - jak to zwykle bywa w sprawach rodzinnych.
Po kilku tygodniach pan X złożył apelację od wyroku rozwodowego żądając uznania winy żony współwinną rozpadu - powołał się tutaj na sprawę znęcania z policji/ prokuratury, którą wycofał kilka miesięcy wcześniej. Stwierdził w swoim piśmie, że sprawę wycofał dlatego, że pani X zaszantażowła go, że dzieci zostaną im odebrane i oddane rodzinie zastępczej - co było nieprawdą. Dodatkowo w apelacji podnosił, że właściwie nie wiedział, że powinien wnosić o dopuszczenie dowodów ze sprawy, sąd go o to nie pytał, nie został pouczony przez sąd (powołuje art. 5
KPC) - a występował bez pełnomocnika - podobnie jak pani X.
Pytanie brzmi: czy w apelacji/ ogólnie sprawie rozwodowej pan X ma prawo powoływać się na akta umorzonej sprawy karnej - sprawy, która:
1. została umorzona wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa, już na etapie policji/prokuratury
2. pani X nigdy nie miała możliwości zapoznania się z dowodami mającymi świadczyć o jej znęcaniu się, nie miała możliwości odniesienia się do "dowodów" i ich obalenia,
3. nigdy nie została przesłuchana nawet w roli świadka w powyższej sprawie karnej.
Jak to wygląda prawnie - skoro pan X powołuje się na niewiadomo co czego istnienia żadna instytucja nie potwierdziła (nie zbadano czy faktycznie doszło do znęcania się nad panem X, nikt nie orzekł tego faktu, jest tylko słowo i jakieś hipotetyczne dowody wyprodukowane przez pana X), co więcej nawet pan X odwołał swoje zeznania na policji, w mopsie nawet złożył wyjaśnienie na piśmie, ze żadnej przemocy wobec niego nie było.
Czy ktoś może pomóc - jeśli znane są wam jakieś paragrafy, z pomocą których mozna by się bronić bardzo proszę o wskazanie ich.
Pani X w odpowiedzi na apelację powołuje się na art. 381
KPC.
Jak ugryźć te sprawę?
Pozdrawiam, Krzynka