Zakłócanie ciszy nocnej
Witam. Dzisiejszej nocy po spacerze w gronie przyjaciół odprowadziliśmy jedną z naszych przyjaciółek pod klatke. Staliśmy tam maks. 7 minut, po rozstaniu idąc do domu zajechał nas radiowóz. W sumie nic w tym dziwnego myśleliśmy, że zwykłe legitymowanie. Ale stojący policjant obok nas wzbudził moje obawy, stał tak, żebyśmy nie uciekli. Sprawdził nas tam przez to ich radio i wywalił do nas aroganckim i lekceważącym głosem: "to co Panowie, za zakłócanie ciszy nocnej 500zł !" My w szoku, że co niby?! Dostaliśmy zgłoszenie, że ktoś tu hałasuje.
Ja na to: 500zł to jakby nas pan 4 razu upomniał i nie skutkowało, a nie raz. Staliśmy tu chwilkę i Wracamy do domu. To nie my. Równie dobrze, to mógłbyć ktoś inny.. On do nas: "To przyjmujecie czy nie?" My na to, że nie czujemy się winni, że nic nie zrobiliśmy i że chcielibyśmy wiedzieć kto był taki szybki, że w 5 minut wezwał policję i patrol tak szybko podjechał. On na to, ze nie powinno nas to interesować. To my, że nie przyjmujemy. A on oddając nam dowody takim wkurzonym głosem i chamskim, że zobaczymy się w sądzie. A my na to okej.
Facet nie spisywał naszych zeznać, tłumaczeń tylko siedział trzymając w ręku dowody tożsamości i chyba liczył, że się złamiemy i groźba sądem zmusi nas do przyjęcia mandatu.
Czy jest ktoś w stanie mi powiedzieć co teraz nastąpi, czy mamy szanse na uniknięcie kary i czy policja zachowywała się prawidłowo. Bo odniosłem wrażenie, że usilnie szukali jeleni na 1500zł.
|