Przeczytajcie o przebiegu przedostania się praktyk ubezpieczycieli do sądownictwa i odpowiedzcie mi na pytanie:
Dlaczego ustawodawca zatroszczył się o nadmierny wysiłek ubezpieczycieli, a czemu się nie zatroszczył o nadmierne szkody poniesione przez poszkodowanego?
Rodzenie się tego potworka prawnego, który dla ubezpieczycieli stał się żyłą złota, a dla poszkodowanych Charybdą „połykającą” ich uszkodzone pojazdy, przedstawię w kolejnych krokach.
Krok pierwszy wykonali ustawodawcy w „zamierzchłych” czasach PRL-owskich - w 1964 roku. Otóż wstawili oni w artykule 363 kodeksu cywilnego paragraf o treści: „Naprawienie szkody powinno nastąpić, według wyboru poszkodowanego, bądź przez przywrócenie stanu poprzedniego, bądź przez zapłatę odpowiedniej sumy pieniężnej. Jednakże gdyby przywrócenie stanu poprzedniego było niemożliwe albo gdyby pociągało za sobą dla zobowiązanego nadmierne trudności lub koszty, roszczenie poszkodowanego ogranicza się do świadczenia w pieniądzu.” Jak widzimy, ustawodawca wstawiając w tym paragrafie zastrzeżenie: „Jednakże gdyby przywrócenie stanu poprzedniego było niemożliwe albo gdyby pociągało za sobą dla zobowiązanego nadmierne trudności lub koszty, roszczenie poszkodowanego ogranicza się do świadczenia w pieniądzu.”, wyraźnie zadbał o kondycję zobowiązanych, czyli o tych, którzy szkody będą likwidować. Wygląda to tak, jakby ustawodawcy bardzo zależało na tym, żeby zobowiązani, przy tych likwidacjach szkód, nadmiernie się nie utrudzili. Jakoś o kondycję poszkodowanych, ustawodawca nie zadbał i zastrzeżenia, o tym, że pieniądze z otrzymanego świadczenia muszą umożliwić poszkodowanemu przywrócenie mienia do stanu sprzed kolizji, nie wstawił.
Drugi krok wykonał Rzecznik Ubezpieczonych występując do Sądu Najwyższego o interpretację zdania drugiego paragrafu pierwszego w art. 363 k.c. Ale nie zapytał wprost - co należy rozumieć pod pojęciem „nadmiernych trudności lub kosztów, tylko wystąpił do Sądu Najwyższego z zagadnieniem prawnym o treści: „Czy na podstawie przepisu art. 363 § 1 kodeksu cywilnego za nadmierne trudności lub koszty przywrócenia stanu poprzedniego można uznać koszt naprawy uszkodzonego pojazdu, który nie jest równy lub nie przekracza 100% jego wartości sprzed szkody?” Dlaczego akurat w taki sposób sformułował, interesujące go zagadnienie? - Nie wiem. Według mnie, takie pytanie zawęża problem zastrzeżenia - nadmiernych trudności lub kosztów. Wiąże to pytanie z wartością pojazdu sprzed szkody. A to jest paradoksem prawnym, albo i kuriozum, na skalę światową. Bo oto jakby wartość samochodu przed kolizją wynosiła 2000 zł.. a jego naprawa 2500 zł., to znaczyłoby, ze te 2500 zł. jest dla ubezpieczyciela kosztem nadmiernym. Wyobrażacie teraz sobie, do czego są zdolni urzędnicy mający strzec naszych interesów.
Trzeci i ostatni krok należał do Sądu Najwyższego. Ten - co prawda - odmówił podjęcia uchwały w podmiocie zgłoszonym przez Rzecznika Ubezpieczonych. W uzasadnieniu jednak wypowiedział się jednoznacznie wstawiając klauzulę o treści: „ W obowiązującym ubezpieczeniu komunikacyjnym OC ma zastosowanie zasada pełnego odszkodowania wyrażona w art. 361 par. 2 k.c., a ubezpieczyciel z tytułu odpowiedzialności gwarancyjnej wypłaca poszkodowanemu świadczenie pieniężne w granicach odpowiedzialności sprawczej posiadacza lub kierowcy pojazdu mechanicznego (art. 822 par.1 k.c.). Suma pieniężna wypłacana przez zakład ubezpieczeń nie może być jednak wyższa od poniesionej szkody (art.824 par. 1 k.c.) i przede wszystkim na tym tle zachodzi potrzeba oceny, czy koszt restytucji jest dla zobowiązanego nadmierny (art. 363 par. 1 zd. drugie k.c.) Przyjmuje się, że nieopłacalność naprawy, będąca przesłanką wystąpienia tzw. szkody całkowitej, ma miejsce wówczas, gdy jej koszt przekracza wartość pojazdu sprzed wypadku. Stan majątku poszkodowanego, niezakłócony zdarzeniem ubezpieczeniowym, wyznacza bowiem rozmiar należnego odszkodowania.” Jak sami widzicie w tekście znalazło się określenie - szkoda całkowita. Tak jakby to był termin prawny. A przecież , sam Rzecznik Ubezpieczonych , o szkodzie całkowitej wyraził się w taki sposób: „Powszechnie obowiązujące prawo nie definiuje pojęcia szkody całkowitej. Termin ten wywodzi się z praktyki ubezpieczeniowej powstałej w toku likwidacji szkód zarówno z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych jak i ubezpieczenia autocasco. Należy zwrócić uwagę na podstawowy podział szkody na całkowitą i częściową.”
Kręćka można dostać. No bo najpierw zastrzega się, że powszechne prawo szkody całkowitej nie definiuje, zaś zaraz potem zaleca się zwracanie uwagi na podział szkody - na całkowitą i częściową. - Rzecznik to Rzecznik. Ale żeby Sąd Najwyższy, posługiwał się terminem, którego nie ma w przestrzeni jurydycznej, a który ma decydujący wpływ na wielkość odszkodowania - czytaj, na puszczenie, albo nie puszczenie poszkodowanego z torbami? O przyjęciu, przez Sąd Najwyższy, że koszt naprawy przekraczający wartość pojazdu sprzed zdarzenia ubezpieczeniowego jest dla zobowiązanego nadmierny, nie będę wspominał, bo to wyglądałoby, jakby Sąd Najwyższy godził się z takimi przypadkami, kiedy to wspomniane wyżej - 2500 zł. jest dla ubezpieczyciela kosztem nadmiernym. Jak dodamy do tego wszystkiego jeszcze treść całej Najwyższosądowej klauzuli, to nic tylko sobie w łeb palnąć. Proszę przeczytać i samemu ją ocenić, czy właściwie odbieram jej wydźwięk.
W swej klauzuli dotyczącej nadmiernych kosztów ubezpieczycieli, Sąd Najwyższy, na samym wstępie wspomina o obowiązującej zasadzie pełnego odszkodowania. Natomiast w dalszej treści używa - niezdefiniowanego prawnie - terminu „szkody całkowitej” i - jednak - uznaje za nadmierne, takie koszty, które przekraczają wartość samochodu sprzed zdarzenia ubezpieczeniowego. To w moim odbiorze wygląda tak, jakby - wbijając nóż w plecy poszkodowanym - ubierał się w szaty bohatera występującego, w ich obronie. - Czyż uznanie likwidacji szkody metodą różnicową, za spełniającą, obowiązującą zasadę pełnego odszkodowania, nie jest takim ciosem w plecy, dla poszkodowanego? Przecież ono nie wystarcza poszkodowanemu, tak, na kupno samochodu podobnego temu, jakiego, poszkodowany używał przed zdarzeniem ubezpieczeniowym, jak też i na naprawę, pozostawionego do jego dyspozycji wraku, którego naprawa, dla ubezpieczyciela stanowiła koszt nadmierny i była ekonomicznie nieuzasadniona.
Kończąc pozwolę sobie powiedzieć: Szanowni Prawnicy, Urzędnicy, Sądownicy szkoda była, jest i będzie zawsze szkodą rzeczywistą. Nie ma szkód, tak całkowitych, jak i częściowych. A szkodą w kolizji komunikacyjnej, w której pojazd ulega uszkodzeniu w takim stopniu, który uniemożliwia, z niego korzystanie, jest właśnie, nie co innego, tylko uniemożliwienie korzystania, z posiadanego pojazdu. Więc wszystkie, wspominane - przez „speców” ekonomi - pasywa, aktywa, czy też uszczerbki w mieniu, to nic innego, jak puste słowa służące do „kiwania” poszkodowanego, albo inaczej mówiąc - robienie go „w konia”. Chcecie wiedzieć, co znaczy i skąd się wzięła, komu służy „szkoda całkowita”? Odpowiem krótko. Szkoda całkowita, na pewno szkodzi poszkodowanemu, a pomaga ubezpieczycielom w zaniżaniu odszkodowań, czyli oszukiwaniu. Wystarczy zaniżyć korektami wartość przedwypadkową, zawyżyć kosztorys naprawy, zawyżyć wartość pozostałości powypadkowej i minimalizacja odszkodowania gotowa. Bo czy, odszkodowanie wyliczone metodą różnicową można uznać, za spełniające zasadę pełnego odszkodowania, wyrażoną w art. 361 par. 2 k.c.? Czy - pozostawienie poszkodowanego z garstką pieniędzy, nie starczającą, na wyremontowanie pozostałości powypadkowej pojazdu, jak i na kupno takiego samego, jaki miał przed wypadkiem - można nazwać odszkodowaniem spełniającym zasadę odszkodowania pełnego? Według Sądu Najwyższego - tak. Ale według mnie - „Wysokosądowe” - TAK, to zbrodnia na poszkodowanym, często - na okaleczonym trwale - człowieku. Zdaję mi się, że dostatecznie jasno się wypowiedziałem, co do funkcjonowania naszej Sprawiedliwości. Pozostaje problem najważniejszy - kiedy i kto rozwikła i kto naprawi to całe, bardzo szkodliwe społecznie matactwo - powiedziałbym wręcz - kto wytnie ten wrzód, na ciele, naszej Polskiej Sprawiedliwości?!
Unia Europejska wymusiła, co prawda swoimi dyrektywami, uchwalenie nowej ustawy i w Polsce takową uchwalono, nazywa się - „Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych”. Nie ma w niej zastrzeżenia o nadmiernych trudnościach i kosztach dla ubezpieczycieli, a górną granicę odszkodowania stanowi suma gwarancyjna ustalona w umowie. Tyle, że ten akt jest aktem martwym, a likwidacji szkód nadal dokonuje się według starego aktu, który nie pasuje do obecnych uwarunkowań - ani gospodarczych, ani własnościowych. Zwrócić należałoby uwagę na jego żywotność i czerstwość w dzisiejszej sprywatyzowanej, demokratycznej Polsce, w której czasy PRL-owskie wspomina się z wielkim obrzydzeniem, a większość firm powstałych w tamtych czasach została wdeptana, głęboko w ziemię. Kodeks Cywilny, a w nim art. 363, jak wierny sługa chroniący - za czasów PRL-u - państwową firmę PZU, a dzisiaj prywatną spółkę, oparł się wszelkim wstrząsom społecznym i stoi, niczym „Reduta Ordona” i przysparza PZU S. A., a także innym ubezpieczycielom zysków, o których poszkodowani mogą tylko pomarzyć. Jakich zysków? - Wystarczy do wyszukiwarki wklepać hasło: Zyski roczne PZU S. A. i się dowiemy, ze „W ubiegłym roku PZU zarobił 3,26 mld zł. To niemal o 40 proc. więcej niż rok wcześniej, kiedy gigant ubezpieczeniowy zarobił 2,35 mld zł i zanotował bardzo słabe wyniki.” Źródło:
Zysk PZU w górę o 40 proc. To rekord. I ostatni taki rok?